Missoni, amore mio!

Czasem nie zawsze trzeba szokować, aby zaszokować widza. Czasem nie trzeba wianku neonów, by ujrzeć wszystkie kolory tęczy. Czasem nie trzeba ogromu pasteli, by wyczuć delikatność i powabność. Czasem nie wszystko złoto, co się świeci. Warto czasem coś połączyć. Tak, jak łączy się dwie cytryny kablem. Klasyka i elegancja połączona z pełnym klasy nowatorstwem. Trzeba tylko umieć sprawić, by łączenie można było z czystym sumieniem nazwać sztuką. Bo moda, to przecież sztuka. To ona wyraża naszą osobowość, charakter, kolor duszy i głębie jaką że sobą niesiemy. Prosty przykład. Łatwo za pomocą ubioru rozpoznać taką panią "lekkich obyczajów" czy coś w ten deseń podobną do takiej. Wiem, nie szata zdobi człowieka, ale ubiór coś jednak symbolizuje.






Tak jak Missoni. Przeglądając kolekcję na jesień i zimę 2012 od razu wiedziałam, że to włoskie jest jak nic. Nie tylko po nazwie, naprawdę. Ten przepych umieszczony w czymś pozornie prostym. Ta elegancja. Ten szyk. Ta specyficzna maniera, którą można spotkać tylko u Włochów. Tam białe nie jest białe, a czarne nie jest czarne. U nich czerń ma tysiąc odcieni, jeśli rozumiecie co mam na myśli.





Kolekcja była pokazywana na Fashion Weeku w Milanie. Możemy w niej zobaczyć przestrzeń, oddech, spontaniczność, moc różnych wzorów, pozornie niedbałych, a tak naprawdę tak cholernie dopracowanych, co do szczególiku. Widać ostre, kanciaste cięcia. Mocne i lekkie barwy. Ciężkie wełniane i leciutkie materiały. A wszystko to ułożone niczym puzzle, z pełną klasą, etykietą, a przede wszystkim.







Włosi lubią się popisywać. Ta elegancka arogancja, która bije od ich projektów...ah!
Zimno, zimno mi!





Zachwycona stoję, a raczej siedzę i się gapię jak ciele na malowane wrota.


Komentarze

Popularne posty